Nie będzie alfabetycznie - w końcu to nie książka telefoniczna! Zacznę od Rumunii, bo jakoś mnie dzisiaj na nią naszło.
Nagość = stan człowieka pozbawionego odzieży. Niby naturalne, prawda? A jednak mam wrażenie, ze wielu ludzi jest nieoswojonych z tym stanem. Nie wiem czy to wynika z polskiej kultury (a Adam i Ewa nadzy po raju chodzili), czy może w naszym umyśle pozostaje skaza po okresie dojrzewania (głównie u dziewczyn, ale u facetów też), która każe nam unikać jak ognia ludzkiej nagości. I nie mam tu na myśli pornografii, tylko zwykłego nagiego człowieka. Bo choć brak ubrania od razu wielu kojarzy się z sexem, to tak naprawdę jest to stan wolności (i nie mam tu na myśli hipisów).
Spoglądanie w lustro kiedy nie ma się na sobie niczego nie należało do moich ulubionych zajęć. W świecie ludzi idealnych, gdzie 50-latki wyglądają jak swoje córki, bycie niedoskonałym jest wręcz grzechem. Dlatego w pewnym momencie zaczęłam unikać tego procederu, aby się nie denerwować.
Aż kiedyś poznałam Pana V., który nie będąc idealnym, nauczył mnie, że trzeba lubić siebie nie tylko za to kim się jest, ale również za to jakim się jest. I tak leżenie nago obok kogoś innego stawało się dla mnie coraz mniej kłopotliwe, aż w końcu doszłam do wniosku, że nagość dwojga ludzi jest czymś pięknym i zjawiskowym! Że jest to dowód na to, ze są sobie bliscy i akceptują siebie (również wzajemnie) takimi jacy są.
Dzięki niemu nauczyłam się, że nikt nie zaakceptuje Ciebie dopóki Ty sam się nie zaakceptujesz. Proste, nie? A tak ciężkie do zrobienia...
Luźne myśli i ważne tematy to świetny przepis na bloga. Twój ma dodatkowo wartość terapeutyczną. Szkoda tylko, że sesje są tak rzadko... Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń